Stanisław Olędzki, Białostocki Zimerman.
MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY „KONTRASTY” nr 6/1977
BIAŁOSTOCKI ZIMERMAN
Tegoroczny kwiecień muzyczny nie błyszczał wielkimi nazwiskami muzyków i aktorów, nie był świętem muzyki i poezji. Białostocki festiwal został urlopowany do czasu, kiedy będzie w stanie odrodzić się w nowej, ciekawszej i wartościowszej artystycznie postaci. Czy i kiedy to nastąpi, wiedzą zapewne jedynie astrolodzy. Tym przyjemniejszy był dla białostoczan występ Kwartetu Polskiego, przypominający ubiegłoroczny wieczór festiwalowy z "Grą szklanych paciorków" Hessego i Aleksandrem Bardinim. Poziom artystyczny Kwartetu niezmiennie utrzymuje się w najwyższych sferach doskonałości. Program tym razem był bardziej zróżnicowany, a więc i ciekawszy (Haydn, Kodaly, Beethoven), a mimo to frekwencja i temperatura przyjęcia przez publiczność były dalekie od festiwalowego. Ciekawy to przyczynek do rozważań z zakresu socjologii percepcji, a zarazem i niewesołe spostrzeżenie, iż potrzebujemy sztucznej stymulacji do pełnego przeżycia wspaniałej muzyki w wybornym wykonaniu. Występ Kwartetu Polskiego wpisał się jako wydarzenie numer jeden do kwietniowego kalendarza muzycznych imprez Białegostoku.
Interesująco wypadł także jedyny koncert symfoniczny, poprowadzony przez Romana Zielińskiego. Koncert fortepianowy Henryka Melcera nie należy, co prawda, do najwybitniejszych dzieł muzyki polskiej, daje wszakże szerokie pole do popisu soliście. Kazimierz Gierżod ze smakiem i bez przesady epatowania słuchacza swymi wirtuozowskimi możliwościami podkreślił wszystkie pianistyczne zalety Koncertu, dając interpretację mądrą, skłaniającą nawet do zmiany obiegowego, niezbyt pochlebnego zdania o tej kompozycji. Orkiestra, która poza drobnymi usterkami w części pierwszej (fuga), bezbłędnie towarzyszyła soliście, po przerwie wykonała II Suitę z baletu „Romeo i Julia" Sergiusza Prokofiewa. Roman Zieliński poprowadził to wspaniałe, ekspresyjne dzieło, pełne przepychu kolorystyki orkiestrowej, z właściwą sobie głęboką wrażliwością i kulturą. Zapewne jednak nie wszystkie jego zamysły zespół orkiestrowy mógł zrealizować; mam tu na myśli przede wszystkim nie dość finezyjną grę poszczególnych grup instrumentalnych w ustępach lirycznych i w zwiewnym "Tańcu antylskich dziewcząt".
Z pozostałych dwóch koncertów kwietniowych: recitalu fortepianowego Jerzego Jaroszewicza i recitalu organowego Marietty Krużel-Sawy — utkwił mi w pamięci bardzo pięknie zagrany organowy Chorał E-dur Cezarego Francka, subtelnie, wręcz wykwintnie rejestrowany, co uwydatniało walory francuskiego stylu kompozycji.
Godny uwagi jest tegoroczny dorobek artystyczny obu białostockich szkół muzycznych, przedstawiony na trzech koncertach. Był to prawdziwy maraton, i dlatego nie wszyscy interesujący się przyszłością białostockiej kultury muzycznej byli w stanie (nawet przy najlepszych chęciach) poświęcić trzy kolejne wieczory na wysłuchanie ponad 50 utworów, w wykonaniu kilkudziesięciu solistów, paru zespołów kameralnych, chóru i orkiestry szkolnej. Obie szkoły tworzą jednak gigantyczny — jak na szkolnictwo muzyczne — twór, liczący w sumie blisko 600 uczniów — jest więc w czym wybierać. Popisy uczniów szkół muzycznych I stopnia (podstawowych) interesują głównie rodziców i bliskich dzieci, występujących publicznie często po raz pierwszy. Koncerty uczniów szkół muzycznych II stopnia (średnich) powinny dostarczać słuchaczom nie tylko przeżyć rodzinnych, ale i artystycznych. Słuchając obu koncertów naszej Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia, dość rzadko stwierdzałem przypadki dobrej, artystycznej roboty. Techniczną poprawnością legitymowali się bez mała wszyscy występujący uczniowie. Prawidłowe i sprawne odczytanie tekstu nutowego — to jednak dopiero podstawy rzemiosła artystycznego, które już od najmłodszych lat powinno się wzbogacać myślą, rozumieniem znaczenia zrazu najprostszych struktur dźwiękowych, aż do pojmowania dłuższych form cyklicznych. Mówiąc o tym rozumieniu kompozycji, mam na myśli świadome odczuwanie jej ekspresyjnego przebiegu przez muzykujące dziecko, odczuwanie, więc i przekazywanie słuchaczowi piękna muzyki. A piękno to tkwi nie tylko w polonezie Chopina, czy symfonii Beethovena, ale także w najprostszej sonatinie. Jeżeli w naszych szkołach muzycznych nie będzie się kłaść większego nacisku na to rozumienie, odczuwanie już od pierwszej klasy, w rezultacie nie tylko popisy szkolne będą nieciekawe, ale i zainteresowanie uczniów muzyką, jako treściami niezrozumiałymi, będzie — w miarę nauki — spadać, a nie wzrastać. Jakże często właśnie tak się dzieje, jakże często niski poziom zainteresowania, wynikający z nierozbudzenia żywego, emocjonalnego stosunku do muzyki — sprawia, że nawet zdolni uczniowie przerywają naukę. Mamy na szczęście w naszych szkołach wielu pedagogów, których osobowość artystyczna i talent wychowawczy stały się źródłem sukcesów pedagogicznych. O trzech siostrach — Helenie, Jadwidze i Zofii Frankiewicz — pisał tu nie będę, gdyż ich działalność, stanowiąca całą epokę w kulturze muzycznej Białegostoku, wymagałaby odrębnego studium. Z nauczycieli przedstawiających swe osiągnięcia na ostatnich koncertach wymienić należy Bohdana Łukaszewicza, który wykształcił już m.in. dwóch obecnych swych partnerów w orkiestrze Państwowej Filharmonii, i którego uczniowie, oprócz rzemiosła, prezentują głęboką, rozwiniętą czy rozbudzoną muzykalność. Dyrygent szkolnej orkiestry symfonicznej, Mieczysław Szymański, dokonał niemal cudu: niektóre pozycje przedstawionego programu — a zwłaszcza uwertura do muzyki baletowej Twory Prometeusza Beethovena — mogłyby z powodzeniem konkurować z produkcjami białostockich filharmoników. Osiągnięcie Szymańskiego oceniam tak wysoko, ponieważ znam przeciętny poziom instrumentalnego zaawansowania uczniów, członków tej orkiestry. Najjaśniejszym zjawiskiem szkolnych koncertów były bez wątpienia występy ucznia Krystyny Wachowskiej, Mariusza Danielewskiego. Ten młodziutki pianista zwrócił na siebie uwagę jeszcze jako uczeń szkoły I stopnia, w której ukształtował się pod doświadczonym okiem Teresy Król. Obu nauczycielkom zawdzięcza zapewne wiele, przyznać jednak się godzi, iż natura obdarzyła Mariusza talentem być może nie mniejszym niż Krystiana Zimermana. Odpukuję w niemalowane, jako że nasz pupilek wybiera się do Włoch na konkurs młodych pianistów.
Skoro wspomniałem o Zimermanie, przypada mi niewdzięczne zadanie rozczarowania melomanów, którzy nastawili się na jego czerwcowy występ w Białymstoku. Krystian Zimerman przyjedzie do Białegostoku, tyle że w roku następnym. Dyrektor Państwowej Filharmonii, Tadeusz Chachaj, zapowiada jeszcze dalsze atrakcje. We wrześniu przybędzie do nas orkiestra Filharmonii Narodowej z bardzo ciekawym programem. Nie mniej emocjonującym wydarzeniem będzie również koncert monograficzny Witolda Lutosławskiego, który poprowadzi sam kompozytor. Orkiestrę naszej Filharmonii czeka również w niedalekiej przyszłości wyjazd do NRD; kontakty (na razie między szefami-dyrygentami orkiestry białostockiej i w Suhl) zostały już nawiązane. Ostatnio dyrektor Chachaj gościł właśnie w okręgu Suhl, dając szereg koncertów z atrakcyjnymi programami, które chcielibyśmy usłyszeć i w Białymstoku; m.in. prowadził Popołudnie fauna Debussy'ego i Koncert wiolonczelowy Lutosławskiego. Był to drugi w tym roku zagraniczny wyjazd szefa naszej Filharmonii. Poprzedni, do Jugosławii, nam — białostoczanom — przyniesie we wrześniu rewizytę dyrektora Filharmonii w Skopje. Może i te kontakty zaowocują w przyszłości wymianą orkiestr. Ożywiłoby to dodatkowo coraz żywszy, ale pełen jeszcze mielizn, nurt białostockiej kultury muzycznej.
Stanisław Olędzki