Stanisław Olędzki, Filharmonia w ćwierćwieczu.
MIESIĘCZNIK SPOŁECZNO-KULTURALNY „KONTRASTY” nr 9/1979
Filharmonia w ćwierćwieczu
W muzycznym kalendarium pod datą 22 lipca 1954 roku kronikarz odnotował: „Pierwszy koncert Orkiestry Symfonicznej w Białymstoku pod dyr. K. Złockiego". Kiedy jako jeszcze dziecko mieszkałem w tym mieście przed trzydziestu laty, nikt nie marzył tu o filharmonii, może z wyjątkiem trzech pań Frankiewicz kształcących w swej szkole muzyków od czasów przedwojennych.
Trzy lata po wojnie istniało jednak w Polsce już szesnaście orkiestr i filharmonii. Z mniejszych miast miały je Kielce, Częstochowa (od lutego 1945 r.) oraz Olsztyn (od marca 1946 r.). Białostocka Orkiestra Symfoniczna była dziewiętnastym zespołem w Polsce Ludowej. Wyprzedziliśmy jedynie Rzeszów (o niespełna rok) oraz Zieloną Górę i Koszalin (o półtora roku). Zaczęliśmy więc późno, ale startowaliśmy przecież bez tradycji muzycznych i w ogóle kulturalnych. Pamiętam pierwsze koncerty symfoniczne, jeszcze w Teatrze im. Aleksandra Węgierki, kiedy muzycy miewali liczebną przewagę nad słuchaczami. Z tak odległej przeszłości najsilniej utrwalają się przeżycia bulwersujące. Jak było z tą frekwencją naprawdę, trudno dziś powiedzieć; oficjalne dane mówią, iż w owym pierwszym, 1954 r., odbyły się 23 koncerty z udziałem 9 tysięcy słuchaczy.
Po pięciu latach działalności orkiestra została upaństwowiona. Od roku 1958 kierował nią młody wychowanek Bohdana Wodiczki, energiczny, pełen pasji i talentu, przy tym białostoczanin, Jan Kulaszewicz. Pracował z wiarą w przyszłe sukcesy, a przede wszystkim — mądrze. Zespół orkiestrowy uczył się podstawowej literatury. W sukurs przyszła profesjonalizacja; w Orkiestrze zasiadało coraz więcej muzyków z wykształcenia, nie tylko z zamiłowania. O rozmiarze wysiłku Kulaszewicza świadczy zbudowanie w przeważającej części repertuaru dzisiejszego. Dysponuję katalogiem repertuaru naszej orkiestry od roku 1962.
Dzieląc owych osiemnaście lat na dwa okresy: 1962 — 1971 oraz 1972 — 1979, możemy ocenić wkład pracy Kulaszewicza w pierwszym, najtrudniejszym przecież okresie działalności jeszcze wtedy — Państwowej Orkiestry Symfonicznej, nie Filharmonii. Otóż w dziesięcioleciu zamykającym kadencję kierowniczą Kulaszewicza, tj. w latach 1962 — 1971, wprowadził on 52 procent dotychczasowego repertuaru; 48 procent premierowych w Białymstoku wykonań utworów symfonicznych to już plon obecnego kierownictwa.
Jeżeli przyjrzymy się premierom orkiestry za kadencji Kulaszewicza stwierdzimy, że aż 71 procent kompozycji wprowadziła ekipa miejscowa, tzn. szef wraz z drugim dyrygentem; pozostałych 29 procent białostockich prawykonań jest dziełem gościnnych dyrygentów, najczęściej Mariana Lewandowskiego. Podział zasług między Kulaszewiczem a drugim dyrygentem — funkcję tę najdłużej sprawował Stanisław Malawko — wyrażony procentem premierowych kompozycji, układa się następująco: Kulaszewicz — 38 procent, drugi dyrygent — 33 procent. Natomiast w okresie działalności obecnego kierownika artystycznego proporcje te kształtują się nieco inaczej: Tadeusz Chachaj — 23 procent, drugi dyrygent (Jan Jackowicz, Roman Zieliński, Zbigniew Szablewski) — 29 procent, dyrygenci gościnni — 48 procent. Piszę o tym dlatego, ponieważ najczęściej nie dostrzega się pracy i osiągnięć poprzedników, a z reguły — drugich dyrygentów, którzy "odwalają" czarną robotę na co dzień i mają jeszcze dość energii, by przygotować i poprowadzić większość premier, czyli utworów dla orkiestry nie znanych. Zatem ich udział w rozwoju orkiestry jest nie mniej znaczący niż szefów.
Jan Kulaszewicz wraz ze Stanisławem Malawką stworzyli zatem zrąb obecnego repertuaru Filharmonii, i w sezonie jubileuszowym należałoby o tym pamiętać. Wyprowadzili także Orkiestrę na taką pozycję, z której łatwo już było zdobyć status Filharmonii. Nastąpiło to w dwudziestym roku działalności Orkiestry, a zarazem w trzydziestą rocznicę Odrodzenia Polski. Od dwóch lat instytucją kierował Tadeusz Chachaj; dobiegała końca budowa pierwszej własnej siedziby, chociaż wygospodarowanej z pierwotnie odrębnego obiektu Zespołu Placówek Kształcenia Artystycznego.
Prawdziwie "filharmoniczne" wymagania postawiono dzisiejszej jubilatce dopiero w 1976 r. Również i „Kontrasty" zaczęły wówczas śledzić działalność nowej polskiej Filharmonii. Pomimo efektownej inauguracji z udziałem Konstantego Kulki (16 stycznia 1976 r.), muzycy musieli powrócić jeszcze na kilka miesięcy do dawnej siedziby. Pierwszy niezakłócony sezon w nowej siedzibie rozpoczął się we wrześniu. Filharmonia dysponowała już dwiema salami koncertowymi — dużą z 463 miejscami i kameralną z 90 miejscami. Po raz pierwszy w sali koncertowej Białegostoku zabrzmiały organy...
W owym przełomowym roku 1976 Filharmonia zrealizowała ogółem 264 koncerty, których wysłuchało 119 320 słuchaczy (przeciętna frekwencja — 452 osoby na koncercie). Pod tym względem zajmowaliśmy — na dwadzieścia filharmonii i orkiestr symfonicznych — siedemnaste miejsce; mniej koncertów zrealizowały placówki w Częstochowie, Jeleniej Górze i Olsztynie. Dla orientacji i porównania: w tym samym roku Filharmonia Kielecka dała 427 koncertów (o 73 procent więcej), Koszalińska - 1104 (o 349 procent więcej), Lubelska — 975 (o 296 procent więcej), Opolska — 507 koncertów (o 106 procent więcej), Rzeszowska — 514 koncertów (o 109 procent więcej), Zielonogórska — 681 koncertów (o 177 procent więcej).
Statystyczne dane charakteryzują w aspekcie ilościowym intensywność i ekspansywność polskich filharmonii i orkiestr symfonicznych, wyodrębniając dychotomiczne grupy koncertów symfonicznych i kameralnych — w siedzibie placówki, na terenie własnego województwa oraz na terenie województw obcych (najczęściej ościennych). W pierwszym roku dysponowania własnymi salami Filharmonia Białostocka zaoferowała 65 koncertów symfonicznych, z tego 57 (88 procent) we własnej siedzibie, 2 (3 procent) na terenie województwa białostockiego i 6 (9 procent) na terenie innych województw. Taka intensywność działalności symfonicznej stawiała nas na przedostatnim miejscu w kraju, przed orkiestrą jeleniogórską. Przeciętna frekwencja na koncertach symfonicznych w siedzibie wyniosła 445 osób, czyli w stosunku do 463 miejsc w sali koncertowej — 96 procent, plasując nas na miejscu jedenastym. W latach następnych sytuacja wyglądała statystycznie jeszcze lepiej: w 1977 r. słuchacze zapełniali salę w 117 procentach (!) a w roku 1978 — w 99 procentach. Wynikałoby z tego, że na każdym koncercie w owym szczytowym roku nie mieściło się w fotelach przynajmniej 80 słuchaczy. Należy więc do tej statystyki odnosić się z pewną rezerwą; nikt przecież nie opiera jej o rzeczywistą obecność słuchacza, lecz na zestawieniach rozprowadzonych biletów.
Zgoła fenomenalną, jeżeliby dalej zaufać statystyce, frekwencją cieszyły się koncerty kameralne w terenie; na każdym koncercie w roku 1976 było 817 słuchaczy, w 1977 r. — 783, a w 1978 r. — aż 1005. Nieprawdopodobną frekwencję odnotowano także na nielicznych koncertach na wsi: w 1977 r. — 493 słuchaczy, w 1978 r. — 695 (brak danych z 1976 r.). Jakie są granice nonsensu? Porzućmy zatem zatłoczone do ostateczności sale widowiskowe naszych gmin, zatrzymując się jeszcze przy liczbach przystających do rzeczywistości.
W ostatnich trzech latach Filharmonia Białostocka w niewielkim stopniu obecna była w województwach ościennych. W województwie łomżyńskim w kolejnych latach 1976, 1977 i 1978 odbyło się odpowiednio: 9, 10 i 8 koncertów, głównie kameralnych; w województwie suwalskim: 5, 6 i 28 koncertów; ostrołęckim: 4, 0, 0; stołecznym warszawskim: 0, 0, 1. Filharmonia skierowała zatem na przylegle obszary w owych latach następujące cząstki swego potencjału (wyrażone procentem odbytych koncertów w tych województwach w stosunku do wszystkich koncertów w danym roku): 1976 r. — 6,8 procent, 1977 r. — 5 procent, 1978 r. — 12,5 procent.
Odejdźmy od arytmetyki w stronę sztuki, która, jak wiadomo, wymyka się skutecznie statystyce: koncert koncertowi nierówny. Przejdźmy zatem od ilości do jakości. W trakcie pamiętnej konferencji repertuarowej, poprzedzającej sezon artystyczny 1975/76 (zob. „Egzamin z geografii" — "Kontrasty" 11/75), analizując repertuar Państwowej Filharmonii w Białymstoku, sformułowałem postulaty, których ucieleśnienie spotęgowałoby, moim zdaniem, atrakcyjność ofert programowych i całej działalności instytucji. Przez jakiś czas skoncentrowałem uwagę na pracy Filharmonii, publikując comiesięczne recenzje. Jakież to były postulaty? Przede wszystkim wprowadzenie do repertuaru większej różnorodności gatunkowej, historycznej i stylistycznej; do tej pory programy koncertów zdominowane były przez muzykę romantyzmu i neoromantyzmu. Rozszerzenie repertuaru o klasykę współczesności; proponowałem dorobek Bartóka, Strawińskiego, Prokofiewa i, oczywiście, wybitnych współczesnych Polaków — Lutosławskiego, Bairda, Pendereckiego, Bacewicz. Zalecałem unikanie powtórzeń "ogranych" kompozycji, a w to miejsce wprowadzanie nie znanych jeszcze w Białymstoku z żywych wykonań, niezależnie od epoki i gatunku. Proponowałem wprowadzenie na białostocką estradę zawsze atrakcyjnych form oratoryjno-kantatowych, wykorzystując miejscowy Chór Akademii Medycznej. Zachęcałem do urozmaicania recitali, koncertów kameralnych, wykorzystania znakomitych polskich kwartetów smyczkowych, do usilnych zabiegów o kilka wielkich nazwisk w każdym sezonie. Wołałem o poważne traktowanie słuchacza gminnego i wiejskiego, piętnując skarmianie go przeżutą, rozrywkowo-operetkową papką. Dla lepszego osadzenia repertuaru w rzeczywistości społecznej, proponowałem podjęcie badań nad recepcją muzyki w głównych środowiskach działania, nad stanem oczekiwań potencjalnych słuchaczy. Zwracałem uwagę na potrzebę prowadzenia, pedagogicznie głęboko przemyślanej, stałej działalności wychowującej i edukującej młodego słuchacza. Wreszcie — spróbowałem uprawiać poważną krytykę sztuki interpretacyjnej, poważną, tzn. bez stosowania protekcyjnych kryteriów i bez "poprawki na specyfikę". Poważną, bo usiłującą dotrzeć do istotnej warstwy przekazu wykonawczego, nie poprzestając — jak to się najczęściej czyni — na opisie walorów (lub ich braku) zewnętrznych, technicznych ("tu za wysoko, tam nierówno, lub za głośno"). Sądziłem bowiem, że Filharmonię Białostocką można już poważnie traktować, a zakładana z góry apologia wszelkich poczynań organizatorskich i artystycznych, niezależna od efektów, nie tyle jest zbędna, co obraźliwa w stosunku do zespołu artystycznego i personelu wspierającego; ba, nawet szkodliwa.
Jaka jest Filharmonia dzisiaj? Od czasów owej konferencji odświeżono repertuar abonamentowych koncertów symfonicznych; 50 procent wykonywanej muzyki to kompozycje grane po raz pierwszy w Białymstoku. Co ciekawsze — aż 54 procent premierowych wykonań stanowiła w czterech ostatnich sezonach muzyka XX wieku, podczas gdy na stulecie XIX przypadło 21 procent, na klasycyzm — 16 procent, a na barok tylko 9 procent białostockich prawykonań. Wymowa cyfr jest zatem jednoznacznie korzystna dla polityki repertuarowej. W grupie dzieł współczesnych dominowała klasyka i muzyka z początku stulecia: Manuel de Falla, Maurycy Ravel, Samuel Barber, Sergiusz Prokofiew, Artur Honegger, George Gershwin, Klaudiusz Debussy. Drugą co do wielkości grupę (35 procent) wypełniły kompozycje przywożone ze swych krajów przez dyrygentów gościnnie u nas występujących. Usłyszeliśmy więc okruchy muzyki NRD, Jugosławii, Rumunii i Kuby, które zapewne, poza Capriciettem na kotły Gerstera, do historii nie przejdą. Nie wprowadzono natomiast do programów w dalszym ciągu ani jednego utworu Bartóka i Strawińskiego, nie mówiąc już o Schönbergu, Messiaenie czy nawet Szostakowiczu.
Muzyka polska naszego stulecia reprezentowana była w obfitym wyborze; z jednej strony już nieżyjący i uznani klasycy: Karłowicz, Szymanowski, Bacewicz, Spisak, lub współcześnie tworzący, wybitni kompozytorzy: Lutosławski, Penderecki, Kilar, Perkowski. Z drugiej strony — Filharmonia Białostocka przygarnęła na swą estradę młodych kompozytorów, i tu lista także jest dość długa: Bagiński, Czarnecki, Dutkiewicz, Fotek, Mazurek, Moryto, Sawa, Talarczyk i in.
Wśród kompozycji romantycznych utrwaliły się w pamięci słuchaczy Symfonia fantastyczna Berlioza, VI Symfonia Czajkowskiego, II Symfonia Rachmaninowa i montaż operowy Halki Moniuszki, a z klasycznych — Msza koronacyjna Mozarta i IX Symfonia Beethovena. Brakowało w ostatnich sezonach nowych, nie wykonywanych jeszcze u nas większych form symfonicznych; większość wprowadzonego repertuaru klasyczno-rornantycznego to koncerty instrumentalne, gdzie partia orkiestrowa pozostaje w cieniu wirtuozerii solisty. Barok zabrzmiał bardziej okazale, ale rzadko, dzięki koncertom organowym Haendla.
Dorobek repertuarowy był więc ostatnio wzbogacany, a tempo tego odświeżania zdaje się ostatnio rosnąć. Niemniej jednak daleko jaszcze do wyczerpania obiegowego repertuaru.
U progu poprzedniego sezonu koncertowego zadałem sobie trud porównania repertuaru naszej orkiestry fil-harmonicznej w latach 1972 — 1977 z kanonem literatury symfonicznej, zawartym w "Przewodniku koncertowym" PWM (Kraków 1965). Z 750 pozycji tam omówionych (najnowsze wydanie jest znacznie obszerniejsze), w Białymstoku — w ciągu sześciu lat — wykonano 180 utworów. Z konfrontacji repertuaru wykonanego, z możliwym do wykonania wynika, że czeka jeszcze na odkrycie niemal w całości dorobek kompozytorski Grażyny Bacewicz, Tadeusza Bairda, Henryka Góreckiego, Witolda Lutosławskiego, Artura Malawskiego, Romana Palestra, Krzysztofa Pendereckiego, Kazimierza Serockiego. Filharmonia Białostocka nie zna dzieł tak wybitnych kompozytorów obcych, jak Bartók, Berg, Boulez, Dallapiccola, Hindemith, Kabalewski, Mahler, Bruckner, Martin, Messiaen, Miaskowski, Schönberg, Skriabin, Strawiński, Wagner, Webern, Xenakis. Dorobek wielu innych wybitnych twórców prezentowany był też jedynie marginalnie, jak w przypadku Jana Sebastiana Bacha, Corellego, Debussy'ego, Dworzaka, Józefa Haydna (4 na 104 symfonie, jakie napisał), Prokofiewa, Ravela, Szymanowskiego i Vivaldiego.
Filharmonia nie potrafiła zaspokoić oczekiwań na muzykę chóralno-orkistrową i estradowe wykonanie oper. Doczekaliśmy się zaledwie wspomnianej Mszy koronacyjnej Mozarta, IX Symfonii Beethovena i Halki Moniuszki. A tymczasem Chór Akademii Medycznej w Białymstoku śpiewał Magnificat Bacha z Filharmonią Szczecińską, Ave verum Mozarta z Białostocką Orkiestrą Kameralną, a fragment Mszy C-dur Beethovena — aż w Barcelonie z orkiestrą niemiecką. Warto tu wspomnieć, iż w Lublinie tamtejsza Filharmonia współpracuje stale aż z sześcioma miejscowymi chórami, przygotowując w ciągu sezonu po siedem premier z gatunku oratoryjno-kantatowego.
Z repertuarem bywa więc u nas różnie, aczkolwiek coraz lepiej, Do odwiedzania naszej Filharmonii zachęcały przede wszystkim nazwiska solistów i niektórych zespołów. Największym wydarzeniem artystycznym w ciągu ostatniego pięciolecia był niewątpliwie recital Światosława Richtera (grudzień 1976), a wielkimi — koncerty Wandy Wiłkomirskiej, Piotra Palecznego, Konstantego Kulki, Joachima Grubicha oraz zespołów: Polskiej Orkiestry Kameralnej pod dyr. Jerzego Maksymiuka, Poznańskiego Chóru Chłopięcego pod dyr. Jerzego Kurczewskiego, Cantores Minores Wratislawienses pod dyr. Edmunda Kajdasza i Filharmonii Litewskiej pod dyr. Juozasa Domarkasa.
Atrakcyjni wykonawcy byli ozdobą również ostatniego sezonu, na czele z pierwszą damą polskiej wiolinistyki, Wandą Wiłkomirską, oraz sławnym, byłym białostoczaninem, Jerzym Maksymiukiem i jego Polską Orkiestrą Kameralną. Na wybitnych wykonawcach wspierała się także koncepcja Białostockich Spotkań Muzycznych -trzeciego już festiwalu białostockiego, ożywiającego nasze życie muzyczne. Dyrektorowi Chachajowi, kierownikowi artystycznemu Spotkań, udało się zaprosić do Białegostoku Litewską Orkiestrę Kameralną pod dyr. Sauliusa Sondeckisa, jeden z najznakomitszych zespołów w skali światowej, bardzo dobrą Filharmonię z Płowdiw, bodajże najlepszy w Polsce chór kameralny Cantores Minores Wratislavienses Edmunda Kajdasza i świetnych solistów — Stefanię Woytowicz, Leopoldasa Digrisa i Bożydara Noeva. Program także był atrakcyjny, a Białostocka Filharmonia wykonała po raz pierwszy u nas III Symfonię Henryka Mikołaja Góreckiego. Białostockich prawykonań w ostatnim sezonie było więcej; stanowiły one aż 36 procent prezentowanej symfoniki. Szczególnie pocieszające jest zaznaczające się coraz bardziej, zainteresowanie muzyką XX stulecia. Historyczne okresy literatury symfonicznej reprezentowane były następująco: barok — 4 procent, klasycyzm — 26 procent, romantyzm — 36 procent, stulecie XX — 34 procent. Najbardziej jednak raduje fakt, iż polskiej muzyce współczesnej poświęcono 22 procent w koncertowych programach. Znalazły się w tej grupie, poza wspomnianą III Symfonią Góreckiego, tak ważkie i trudne dzieła jak I Koncert skrzypcowy Karola Szymanowskiego (Wanda Wiłkomirska i Tadeusz Chachaj). Muzyka na smyczki, trąbki i perkusję Grażyny Bacewicz (Zbigniew Szablewski). Młody drugi dyrygent, pracujący pierwszy sezon w naszej Filharmonii dał się poznać jako dobry propagator współczesnej muzyki polskiej; prowadził, poza Muzyką Bacewicz, także Toccatę Szabelskiego, Koncert fortepianowy Szeligowskiego (z Andrzejem Jasińskim, profesorem Zimermana), Sonety miłosne Bairda (z Jerzym Artyszem), Générique Kilara oraz Poemat symfoniczny "Grunwald" Jana Maklakiewicza.
Koncerty symfoniczne angażujące zespół orkiestrowy stanowią stosunkowo niewielką część działalności artystycznej Filharmonii Białostockiej; w minionym sezonie — tylko 12 procent. Znacznie większy odsetek ogólnej liczby 454 koncertów, bo aż 22 procent — to koncerty kameralne, głównie w terenie.
Co tam serwuje się słuchaczom; czy nadal zmusza się ich do kojarzenia Filharmonii z muzyką taneczną operetkową? Na 101 koncertów kameralnych, jeszcze 46 opierało programy na takich żelaznych pozycjach, jak Abrahama Uwertura do operetki "Wiktoria i jej huzar", fragmenty operetek Kalmana i Lehara oraz Chachaja Czardasz i Tańce góralskie (te ostatnie kompozycje były wykonywane w ciągu ostatnich trzech sezonów 111 razy, również w wersji symfonicznej). Połowa koncertów kameralnych miała charakter już poważniejszy i należy to rozumieć chyba jako symptom odwracania się od podkasanej muzy. Jednak prawdziwie filharmonicznych koncertów kameralnych było zaledwie kilkanaście; poza wymienionymi już — Polską Orkiestrą Kameralną i Litewską Orkiestrą Kameralną — odnotować warto występy kameralistów z Weimaru, Białostockiego Kwintetu Dętego i duetu fletowo-harfowego Tawrel-Kowalczuk. Kwartetu Wilanowskiego mogli wysłuchać tylko nieliczni, ponieważ ten znakomity zespół sprowadzono na imprezy zamknięte; melomani musieli obejść smakiem lub płytą.
Najwięcej uwagi Filharmonia poświęca ostatnio sprawie wychowywania przyszłego odbiorcy. Co prawda dotąd nie stworzono jakiegoś sytemu własnego, ani nie przejęto doświadczeń ruchu "Pro sinfonica", niemniej jednak objęcie audycjami i koncertami szkolnymi dzieci przedszkolnych oraz uczniów szkół podstawowych i licealnych zapewnia ciągłość oddziaływania wychowawczego w przedziale wiekowym do tego najwłaściwszym. O nasileniu działalności edukacyjnej Filharmonii Białostockiej zaświadczają liczby: w sezonie 1978/79 odbyło się 265 audycji i koncertów szkolnych, co stanowi 58 procent wszystkich koncertów. Do tej liczby należałoby jeszcze doliczyć czwartkowe koncerty symfoniczne, sprzedawane również szkołom i traktowane jako najwyższy szczebel muzycznej edukacji nastolatków.
Jubileuszowy, dwudziesty piąty sezon Państwowej Filharmonii w Białymstoku nie poraził co prawda blaskiem wspaniałych dokonań, godnych takiego jubileuszu, nie był jednak gorszy od poprzednich. Najcenniejsze jego cechy — to dobra działalność impresaryjna (Białostockie Spotkania Muzyczne) i otwarcie się na muzykę nowszą. Najsłabsza — konkurowanie w terenie z Estradą.
Jubileuszowe akcenty przeniosła Filharmonia na pierwszą część sezonu następnego — 1979/80. Zapowiada się on bardzo interesująco, szczególnie pod względem repertuarowym. Początek uświetnią występy Haliny Czerny-Stefańskiej i Romana Jabłońskiego, najwybitniejszego obecnie w Polsce wiolonczelisty. Przede wszystkim jednak godne podkreślenia jest włączenie do programu inauguracji Koncertu na orkiestrę Witolda Lutosławskiego, arcydzieła pierwszego dziesięciolecia Polski Ludowej, bardzo trudnego sprawdzianu poziomu dla każdej orkiestry. Kompozycja ta powstała w tym samym roku, co nasza Orkiestra, więc nie można było wybrać na tę szczególną inaugurację odpowiedniejszego utworu.
Tradycyjnie już — a jest to dobra tradycja — na koncertach inaugurujących kolejne sezony przedstawia się muzykę polską, dawniejszą i współczesną. Plany repertuarowe, dyskutowane w czasie ostatniej konferencji repertuarowej, rezerwowały 30 procent miejsca dla muzyki polskiej i tyleż dla współczesnej. Oznacza to, iż na każdym koncercie usłyszymy albo utwór współczesny, albo polski, albo i współczesny, i polski. Go więcej, 37 procent repertuaru mają stanowić wykonania premierowe w Białymstoku, a wśród nich — Igora Strawińskiego Suita baletowa „Ognisty ptak", Ryszarda Wagnera Wstęp i „Śmierć Izoldy" z dramatu muzycznego „Tristan i Izolda", II Suita „Dafnis i Chloe" Maurycego Ravela, III Symfonia Jana Brahmsa, VII Symfonia Sergiusza Prokofiewa no i cały koncert współczesnej muzyki polskiej z Góreckim, Spisakiem, Sikorskim i Perkowskim. Plan repertuarowy zawiera jeszcze sporo niewiadomych, ale to dobrze, bo otwarta jest droga do manewru. A manewru takiego trzeba będzie dokonać, by skorygować nieco proporcje w repertuarze i uatrakcyjnić listę solistów i dyrygentów. Zaplanowano zbyt mało (tylko 3) dzieł barokowych, stanowiących — jak wiadomo — dobrą szkołę dla kwintetu: ponownie nie ma montażu operowego, chociaż połowę jednego programu poświęcono ariom operowym Moniuszki i Bizeta. Zapomniano również o kameralistyce, planując tylko występ Tria Wawelskiego.
Od strony wykonawczej nadchodzący sezon jawi się jako wybitnie polski. Oprócz wspomnianych wykonawców — Haliny Czerny-Stefańskiej i Romana Jabłońskiego — warto zapowiedzieć koncerty Piotra Palecznego, Andrzeja Ratusińskiego, Janusza Olejniczaka, Stefanii Woytowicz, Stefana Kamasy, Wandy Wiłkomirskiej, Joachima Grubicha. Kai Danczowskiej i Kazimierza Przyłubskiego. Z zagranicy zjadą do nas jedynie: Nancy Casanova (Kuba), Cristea Zalu (Rumunia), Maciej i Jacek Łukaszczykowie (RFN) oraz dyrygenci Bruno Aprea (Włochy), Ernest Maes (Belgia) i George Vintila (Rumunia). Nie obsadzone jeszcze miejsca dyrygentów w siedmiu programach i w połowie planowanych recitali pozwalają żywić nadzieję na takie zjawiskowe wydarzenia, jakim w minionym pięcioleciu był recital Światosława Richtera. Na konferencji oferowano Filharmonii pomoc w skutecznym zaproszeniu do Białegostoku Jerzego Semkowa. Kiedyś Filharmonia obiecywała występy Zimermana, Lutosławskiego i Filharmonii Narodowej z Witoldem Rowickim. Obietnic tych nie udało się spełnić, a Rowickiego nie było nawet bez Narodowej.
Na lipcowej konferencji repertuarowej postulowano także podjęcie współpracy z Chórem Akademii Medycznej w Białymstoku i być może jeszcze w tym sezonie, potrójnie jubileuszowym — 35 lat Polski Ludowej, 25 lat Państwowej Filharmonii i 15 lat Chóru Akademii Medycznej — doczekamy się wspólnego koncertu tych zespołów. Nasz reprezentacyjny zespół (w bieżącym roku zdobył kolejny laur, Grand Prix na Festiwalu Pieśni o Ojczyźnie), przygotowując się do kolejnego konkursu zagranicznego, tym razem we Włoszech, da serię koncertów w tych miejscowościach województwa, gdzie co miesiąc odbywają się imprezy Krajowego Biura Koncertowego. W Białymstoku Chór wystąpi na pewno podczas grudniowych Prezentacji Laureatów Konkursów Muzycznych. W październiku natomiast odbędą się kolejne Białostockie Spotkania Muzyczne, o których programie także nic nie wiemy; jeżeli obie imprezy festiwalowe będą na poziomie poprzednich — wystarczy to, by słuchacze wspominali je z pełną satysfakcją,
Z satysfakcją także wspomina się w białostockich gminach koncerty Krajowego Biura Koncertowego. Organizatorzy — Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku i Białostockie Towarzystwo Muzyczne — zaproponowali słuchaczom dziewięciu miejscowości regularny sezon koncertowy z wykonawcami tej miary, co Kwartet Smyczkowy "Varsovia", Wiesław Kwaśny, Teresa Głąbówna, Michał Grabarczyk, Halina Słonicka, Kazimierz Przyłubski, Warszawski Kwintet Akordeonowy i in. w większości także laureaci konkursów międzynarodowych. W lipcu br. podpisano kolejne porozumienie między Wydziałem Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego a Krajowym Biurem Koncertowym, przewidujące następną serię koncertów kameralnych w tych samych, co dotąd, miejscowościach. Niegdysiejsza głucha prowincja muzyczna wzbogaciła się zatem o życie muzyczne na poziomie dobrych ośrodków centralnych, filharmonicznych. W dziedzinie kultury muzycznej jest to — obok powstania Filharmonii — największe osiągnięcie powojennego 35-lecia.
Patrząc na białostockie życie muzyczne w roku 35-łecia, poza słuszną satysfakcją z niepodważalnych dokonań, powinniśmy uświadamiać sobie i innym problemy i zadania, od których rozwiązania zależeć będzie kształt i jakość kultury muzycznej w następnych dziesięcioleciach. Nie siląc się na sporządzenie pełnego rejestru problemów koniecznych do rozpoznania, wymienię te najważniejsze.
Przed czterema blisko laty, w pierwszym materiale opublikowanym w „Kontrastach" (11/75) pisałem: „Należałoby wykorzystać doświadczenia innych ośrodków, wprowadzić socjologiczne badania recepcji muzyki [...]". Postulat ten nie stracił nic z aktualności, badań takich nie podjęto, i dlatego Klemens Krzyzagórski w „Pożegnaniu badaczy" („Kontrasty" 5/79) mógł napisać: „O uczestnictwie w kulturze intelektualnej i artystycznej Białegostoku posiadamy tylko wiedzę statystyczną, i to wątpliwej rzetelności; o stanie społecznych oczekiwań i faktycznych potrzeb w tej dziedzinie — żadnej".
Należałoby zastanowić się nad spadającą temperaturą społecznego zaangażowania miejscowego środowiska muzycznego w sprawę upowszechniania twórczości muzycznej; Białostockie Koło Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków istnieje tylko czysto formalnie, a ilustracją zaangażowania muzyków Filharmonii było swego czasu niedopuszczenie do nagrania finałowego koncertu Prezentacji Laureatów Konkursów Muzycznych, tłumaczone... obowiązkiem przestrzegania etyki zawodowej.
Rozważenia i wniosków wymaga problem bardzo nierównego, mówiąc oględnie, poziomu artystycznego produkcji symfoników. Znaczna fluktuacja pracowników artystycznych nie sprzyja z pewnością konsolidacji zespołu, który będzie w stanie permanentnej edukacji i rotacji do czasu osiągnięcia stabilizacji. A przecież wiadomo, że pełnej wartości muzyk orkiestrowy nabiera dopiero po kilku, co najmniej, latach pracy w zespolę zawodowym, pracującym pod dobrym kierownictwem; szkoły muzyczne z obecnymi programami nie kształcą instrumentalistów orkiestrowych, lecz solistów.
Skoro o kształceniu mowa: zakładany rozwój białostockiej Filii Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie wytraca ostatnio swe siły, a sprawa zaczyna nieco dryfować. Przypomnieć się więc godzi, iż bez tej uczelni nie tylko nie odrobimy opóźnień w upowszechnieniu kształcenia muzycznego na stopniu elementarnym, ale nie stworzymy warunków do ukształtowania się naprawdę twórczego środowiska muzycznego. Nie traćmy szansy, by właśnie w Białymstoku wyrosła pierwsza uczelnia muzyczna po wschodniej stronie Wisły, gdzie — jak przypomniał na łamach "Kontrastów" prof. Tadeusz Maklakiewicz - były rektor warszawskiej PWSM — rodzi się większość talentów muzycznych.
Stanisław Olędzki